W poszukiwaniu Świętego Graala zarządzania
FELIETON 1 „W poszukiwaniu Świętego Graala zarządzania”
Ludzi fascynują różne rzeczy. Malarstwo dla przykładu. Uwielbiam patrzeć obrazy na Vermeera, Wyspiańskiego, czy Malczewskiego. W autoportret tego ostatniego wpijałem się wielokrotnie wzrokiem mojego syna patrzącego na czekoladowego lizaka. Robiłem to stojąc na „Monciaku” przed szybą Sopockiego Domu Aukcyjnego i doprowadzając tym do chwilowego zagubienia wspomnianej latorośli oraz tym samym do drobnych, szybko puszczanych w niepamięć, napięć z jego mamą. Jako człowiek spolegliwy i daleko niewystarczająco zamożny odstąpiłem zatem na dobre od szyby, za którą naigrywał się ze mnie Malczewski wystawiony za sumę zbliżoną do tej z sześcioma cyframi.
Innych fascynuje polityka – sezon trudnych rozmów z domownikami zbiega się okresem świątecznym, a kulminację osiąga przy wigilijnym stole. Przyznaję – jest to świetne ćwiczenie komunikowania się w sytuacjach trudnych i konfliktowych i winnym je praktykować. J jednak kiedy przyszło mi spróbować kilka lat temu – poległem z kretesem. Mój wątły umysł zwyczajnie nie udźwignął ciężaru argumentu interlokutorki, która w odpowiedzi na moje pytanie zmierzające do wyjaśnienia raz na zawsze, czyim pachołkiem jest gość odpowiedzialny za całe zło w tym kraju, bez wahania odpowiedziała, że rosyjskim bo niemieckim i trzeba żyć zgodnie z Bogiem. To zatem hobby również nie dla mnie.
Jeszcze innych fascynują sporty zimowe. Weźmy narciarstwo. Nie jeżdżę, ale w tym roku narciarstwo bardzo mnie zafascynowało. Wyjątkowy sport. Najpierw kilkaset kilometrów w drodze na stok – kilkugodzinny korek to pestka. Potem tylko 1,5h zakładania wszystkich tych niewygodnych rzeczy, jakieś drobne kilka tysięcy za skipasa, 2h w kolejce na wyciąg, a później już tylko jazda i jazda – przez jakieś 6 minut. Można sobie coś zerwać, złamać, albo nawet całkiem zginąć – ale większość narciarzy dzielnie to znosi, po prostu o tym nie myśląc (co swoją drogą – może, aczkolwiek nie musi być przyczyną różnych wypadków) Muszę to kiedyś powtórzyć, ale to chyba jednak nie dla mnie.
Na tym tle może nie będzie się więc wydawać aż tak dziwny fakt, że jedna z moich pasji związana jest z moją pracą. Mnie bowiem, oprócz malarstwa, polityki, narciarstwa i kilku innych spraw, fascynuje zarządzanie. Wielokrotnie zastanawiałem się dlaczego i wydaję się być bliski ostatecznej odpowiedzi, choć to pewnie stanie się w przyszłości tematem osobnego artykułu. Uchylając rąbka tajemnicy – zarządzanie ma wiele wspólnego z malarstwem, jeszcze więcej z polityką, a czasem nawet, boleję, z narciarstwem.
W samym zaś zarządzaniu od wielu już lat fascynuje mnie zaś prawdziwa pogoń za „teorią wszystkiego” – parafrazując tytuł filmu o wielkim naukowcu. Chęć uchwycenia teorii, koncepcji, modelu, lub innego konstruktu, który pozwoli zrozumieć, usprawnić, zmotywować i rozwiązać wszystkie problemy zespołu. Najlepiej, aby model ten był prosty – powiedzmy: jakieś 5 do 7 zasad, piramidka o kilku poziomach, spirala, czy inna matryca, od których aż roi się na półkach popularnej sieci księgarni poświęconych zarządzaniu i tzw. rozwojowi osobistemu. W ten sposób infantylizujemy Świat w ogóle i zatracamy na własne życzenie zdolność jego zrozumienia. A Świat nie ma litości i ze swoimi przyrastającymi w geometrycznym tempie terabajtami danych – komplikuje się jeszcze bardziej. Coraz dalej nam ucieka, a zdajemy się biec w różne strony…
W mojej ocenie proces ten jest pochodną systemu edukacji ukierunkowanego niemal wyłącznie na kształtowanie myślenia wertykalnego. Prokuruje on spektakularne sukcesy w rozwiązywaniu testów, które podpowiedzą nam przecież znacznie trafniej co autor wiersza miał na myśli, niż kiedykolwiek wymyślilibyśmy to sami, o autorze wiersza nie wspominając. Nie specjalnie jednak pomaga później zrozumieć złożoność problemów (choćby w zarządzaniu) i tym samym znajdować skuteczne rozwiązania dla tychże złożonych problemów. Oczywiście sam upraszczam tą diagnozę. Czynników, które stymulują proces dążenia do ostatecznego uchwycenia istoty rzeczy w jednym, błyskotliwym modelu, który w atrakcyjny (i prosty!) sposób wytłumaczy nam Świat i świat zarządzania jest znacznie więcej. Zmiany technologiczne, zmiany społeczne, czy kulturowe – jak chociażby obowiązujące aktualnie mody.
Ach mody! Mamy je w świecie zarządzania. Wystarczy, że pojawi się jakaś gorąca i atrakcyjna nowość! Natychmiast się na nią rzucamy, ogłaszamy odkryciem na miarę Świętego Graala, intensywnie eksploatujemy, a następnie rozczarowani oczywistością tego, że jednak wszystkie problemy nie zniknęły jak za dotknięciem magicznej różdżki – porzucamy jako bezwartościowego starocia… Oczywiście rozpoczyna się pogoń za kolejną nowością. Przykład? Bardzo proszę.
To musiał być 2016, lub 2017 rok. Mieszkałem wówczas w pięknej Warszawie i pracowałem jako tzw. freelancer. Regularnie zdarzało mi się porzucać moje ukochane auto na rzecz warszawskiej „eskaemki”. Często zyskiwałem nawet 40 bezcennych minut na obserwowanie ludzi jadących do pracy i czytających książki. Widziałem wówczas wiele osób w różnym wieku w drodze do swoich biur ze stali szkła – często z tą samą książką w ręku. Frederic Laloux – „Pracować Inaczej”. Świat zarządzania, a wraz z nimi firmy szkoleniowe zachłysnęły się turkusem. Zbawienie wydawało się być blisko. Średnio dwa razy dziennie odbierałem telefony od firm koleżanek z firm szkoleniowych, z którymi wówczas współpracowałem, słysząc pytania „szkolisz z turkusu?”, „robisz szkolenia z turkusowego przywództwa?”, „masz doświadczenie z turkusu”, itp., itd. W jednej ze wspomnianych firm szkoleniowych z wypiekami na twarzy dyskutowaliśmy przypadek polskiej firmy, która postanowiła „przejść na turkus” (dla chcącego nic trudnego jak mawiają) a następnie z zaskoczeniem odkryła, że jakieś 30% załogi nie okazało takiego entuzjazmu dla tej idei i po prostu… odeszło. Również w tamtym okresie miałem okazję poznać pewnego właściciela firmy, który tak się turkusem zachwycił, że z właściwą sobie werwą i nieco tylko autokratycznym stylem bycia zakomunikował współpracownikom, iż od jutra będzie obowiązywał w jego organizacji…
Przez cały rok 2023, a wcześniej 2022, 2021, 2020 i 2019 żaden klient nie zapytał o turkus, telefon od firm szkoleniowych urywał się już w innych sprawach, turkusowe zbawienie nie nastąpiło.
Tak jak nie nastąpiło wielokrotnie wcześniej – jak choćby w przypadku najsłynniejszej chyba koncepcji w zarządzaniu – czyli MBO. Zresztą – kto lubuje się w cytatach z twórcy zarządzania przez cele – wie, że dostrzegł to sam Drucker.
Idąc za ciosem można by się pokusić o ciekawą wyliczankę: szkolenie z koncepcji Blancharda nie rozwiąże w waszej organizacji wszystkich problemów z delegowaniem, koncepcja Pinka nie wytłumaczy całości fenomenu motywacji (lub jej braku) w waszej firmie, Agile został ogłoszony trupem parę ładnych lat temu przez samego współtwórcę tejże filozofii, a komunikacja nie kończy się na 4 kolorach…
Czy zawiodły idee? Skądże. Zawiódł jedynie ludzki intelekt. Nie trzeba specjalnego doświadczenia konsultingowego, żeby wiedzieć iż „turkus” to raczej efekt ewolucji, a nie rewolucji. Nie da się go zastosować jako cudownego leku na całe zło (choć paradoksalnie – może nim być) i „wdrożyć” w dowolnej organizacji ot tak – od – pstryknięcia palcami! Bez kształtowanych i pielęgnowanych wcześniej wartości, odpowiednich procesów rekrutacji i selekcji, systemów rozwojowych i motywacyjnych – MBO też nie będzie działać jak należy. Debiutanci, wbrew Blanchardowi, nie zawsze są entuzjastyczni i może się to wiązać np. z ich wiekiem. Jeśli zaś założymy, że autonomia, sens i mistrzostwo wyczerpują zagadnienie motywacji – to i tak znajdzie się jakiś ancymon, który znakomicie wymknie się tej koncepcji. Żadna też kolejna metoda dzielenia waszych współpracowników na 4 typy, kolory, zwierzęta, kamienie, czy jeszcze inne cuda, nie zapobiegnie definitywnie powstawaniu konfliktów.
Święty Graal zarządzania nie istnieje. Przynajmniej nie w takiej formie – zgrabnej, prostej teoryjki tłumaczącej świat od A do Z. Mnie dalej fascynować będzie jednak pogoń za nim. Kto wie – może się do niej przyłączę?
Konrad Kuśpit
2023r